Przygoda!

Telefon. Nie dochodzi, bo w Kenii mam zmienioną kartę SIM. W końcu mail. „Czy pojedziesz z nami na Saharę?”

Kiedy?

Już za chwilę? Muszę się zastanowić. To znaczy nie muszę, chcę jechać! Tylko, żeby mi to nie popsuło przygotowań do maratonu… Skonsultuję…

120 kilometrów. Lub 50. Ale są na to „AŻ” 4 dni. Pierwsze dwa to bieganie po pustyni, trzeci dzień to Góry Atlas, a czwartego już tylko rekreacyjna dyszka wokół jeziora.

Brzmi dobrze. Brzmi jak siła biegowa. Trzy razy trzydzieści-kilka kilometrów. W sam raz. Tylko boję się tego piasku…. i upału. Choć do wysokich temperatur przyzwyczaiłam się ostatnio. Czym jeszcze straszą? Skorpiony? Węże? Tubylcy?

Jakoś to będzie…

PUSTYNIAAch!Zakochałam się,

Piasek może mieć tyle kolorów?

Może nie być wkurzający? Ja nie mogę wysiedzieć na plaży, a co dopiero tutaj, bez morza. To znaczy w Morzu Piasku…

A jednak, nie jest źle. Po czwartym razie przestaję wytrzepywać buty. Trzeba się przyzwyczaić. Biegnę na tętno, z uśmiechem. Po kolei mijam wszystkich zawodników. To już? meta… Meta pierwszego etapu. Zakładam, że najprostszego.

Drugi dzień to tylko PIASEK. Wydmy i wydmy. I tak w kółko przez 34 kilometry. Co jakiś czas pojawia się wielbłąd. Beduini. I pustka. Piękna pustka.

Ale początek przed świtem. Magicznie. Słońce gdzieś się czai, ale nie spieszy.

Czy się boję?

Na pewno nie pustki. Mój strach dotyczy ewentualnych otarć, czy kontuzji. Ale nic takiego się nie dzieje. Z każdą wydmą bawię się coraz lepiej. Hop! i zeskok. Hop!!!

I znowu szybki koniec. Powrót do namiotu.

Za łatwo…

Oj zdecydowanie za łatwo… Dopiero trzeciego dnia przekonałam się, że wyścig dopiero się zaczął.

Klątwa… Brzuch się popsuł…

Po 10 kilometrach mogę już tylko iść. Powoli do celu. Do końca. Przez góry i rzeki. Dosłownie.

Ale daję radę.

nie tylko ja;)

Fot. Sandra Biegun

Tymczasem… trwają zapisy na RUNMAGEDDON KAUKAZ 🙂 https://www.runmageddon.pl/imprezy/runmageddon-kaukaz-23-09-2019