Na początku nic z opisanych poniżej rzeczy miało się nie zdarzyć....

Rok 2020 miał być dla mnie przełomowy, bo wreszcie zdecydowałam się skupić na biegach ULTRA. Plan zakładał dwa starty docelowe, czyli Comrades w czerwcu oraz Mistrzostwa świata na 100 km 12 września w Holandii. No, ale wszyscy wiemy, jak się życie potoczyło. Mimo to początek roku był dla mnie bardzo udany. Rozpoczęłam od zwycięstwa i życiówki w Biegu Chomiczówki, życiówki na 15 km – 52:48. Średnie tempo wyszło 3,31, a przecież był to dopiero początek stycznia. Chciałam w tym tempie przebiec półmaraton na wiosnę, ale już się nie doczekałam. Udało się jeszcze w ostatniej chwili wywalczyć życiówkę na 10 km – 34,27 i zamknęli nas w domach.

Jak większości z Was, wydawało mi się że tego sezonu, po prostu w ogóle nie będzie. Ale nie chciałam się poddawać. Stwierdziłam, że to jest najlepszy czas żeby popracować nad swoimi najsłabszymi stronami. Skupiłam się na bieganiu pod progiem: przez cały marzec, kwiecień i maj były to 2, a czasami nawet 3 treningi dziennie. W większości biegałam w przedziale tempa 4,10 do 3,50, dużo pod lekką górkę na bieżni mechanicznej. Dołożyłam również kilka jednostek w tygodniu treningu siłowego, głównie z gumami, ale także na skrzyni, z lekkim obciążeniem. I tak sobie trenowałam…

Niespodziewanie pod koniec maja dostałam propozycję startu w biegu 6 godzinnym na bieżni tartanowej. Przeraziłam się na początku, ale stwierdziłam że na bezrybiu i rak ryba. Skoro nie ma innych imprez biegowych to wystartuje z tym przedziwnym dla mnie wydarzeniu. Ha! Nie ma to jak dowiedzieć się o takim biegu 10 dni przed imprezą. Trudno mówić o jakichkolwiek przygotowaniach… Mimo to start okrasiłam rekordem Polski, choć z samego biegu nie byłam zadowolona, bo po maratonie zaczęły się problemy z lewą stopą (6 godzin na okrążeniu 400m, cały czas w jedną stronę!) i nie byłam w stanie kontynuować w dobrym tempie. Mimo wszystko uświadomiłam sobie, że moja forma nie jest najgorsza, tylko trzeba dołożyć troszkę szybkości. No i jeszcze więcej nad sobą pracować.

Lato stanęło pod znakiem biegów górskich. Właściwie nie było innego wyboru, bo tylko imprezy w górach odbywały się. Najpierw był wygrany Supermaraton Gór Stołowych, potem biegi pod górkę w Zakopanem. Niestety dla mnie, Mistrzostwa Polski w maratonie górskim, zaplanowano w Tatrach na trudnej, technicznej (skyrunningowej) trasie. Nie mam doświadczenia w wysokich górach stąd byłam pewna że przepadnę z kretesem. Ale podjęłam walkę, bo przecież nie miałam nic do stracenia. Zajęłam trzecie miejsce, choć wszystko układało się nie tak jak powinno. Przed zawodami byłam bardzo zmęczona i niewyspana, bo rano skończyłam prowadzenie obozu. Mimo to, powalczyłam, ile mogłam. Nawet w pewnym momencie tak dobrze zaczęło mi iść pod górę, że przesadziłam… i umarłam 🙂

Kolejnym ważnym biegiem były Mistrzostwa Polski w Ultramaratonie górskim. 84 km na trasie Chudego Wawrzyńca. Tym razem trasa mi sprzyjała, bo była w 95% biegowa. A bieg 3 tygodnie przed docelową imprezą, czyli setką, uznałam za idealnie wpisujący się w plan przygotowań. Początkowo chciałam biec spokojnie, ale coraz więcej doniesień o COVID i perspektywa ponownego zakazu imprez masowych, sprawiły, że zaryzykowałam. Nie było to szaleńcze tempo, ale już od 10-tego kilometra biegłam na pozycji liderki (zmieniając się z Kamilem Leśniakiem na prowadzeniu). Kamil uciekł mi dopiero na zbiegu, 10 kilometrów przed metą i dołożył mi 6 minut. Ale rekord trasy kobiet udało mi się poprawić o 52 minuty. W tym momencie wiedziałam już, że na 100km jestem dobrze przygotowana. Kolejne dwa tygodnie spędziłam w górach, budując siłę i startując w kilku imprezach.

Jedyna wątpliwość w mojej głowie brzmiała “Przecież ja wcale nie biegałam po asfalcie! Jak będzie z czuciem tempa?”

Od kiedy zdecydowałam się na 100 kilometrów, wiedziałam, że moim celem będzie rekord świata kobiet. Niesamowity rekord! 6:33,11 czyli tempo 3,55 min/km. Często taki czas daje na mistrzostwach świata medal u mężczyzn… Dość powiedzieć, że Tomek Walerowicz, gdy była czwarty na Mistrzostwach Świata, nabiegał 6:37,23. Nigdy druga kobieta nie zeszła poniżej 7h! Japonka uzyskała go w 2000 roku na najszybszej na świecie trasie Lake Saroma(padł tam również rekord świata mężczyzn 6:09,14). Zwykle w trakcie biegu jest 8-10 stopni, a trasa wiedzie wokół jeziora. Jest praktycznie zupełnie płaska i nie dorabia się dodatkowych metrów na zakrętach. Oczywiście marzenie, żeby tam wystartować!

Obierając za cel Rekord Świata, postanowiłam postawić główną rolę w treningu na biegi w tak zwanym polskim drugim zakresie. Oczywiście, nie od razu Kraków zbudowano, stąd plan ten jest na za rok-dwa;) Na ten rok celem był Rekord Europy, czyli 7:10,32. Czas ustanowiony przez Rosjankę Tatyanę Zhyrkową, na drugiej z najszybszych tras na świecie – w holenderskim Winshoten (to tam miały odbyć się wrześniowe Mistrzostwa Świata. Eh….). Tam też w zeszłym roku Gosia Pazda-Pozorska ustanowiła bieżący Rekord Polski – 7:55,16. Pobiegnięcie szybciej niż ten wynik wydawało mi się formalnością, ale to jednak ultra… Wielu maratończyków nie zdaje sobie sprawy, że to jest zupełnie inne bieganie niż 42km. Po 4-5 godzinach układ ruchu zaczyna się buntować, przestaje współpracować żołądek. Musisz mieć ciało bardzo dobrze przygotowane do znoszenia mikrourazów. Poza tym to żmudny, nieco nudny bieg;).

W poniedziałek, 6 dni przed startem w Ultrapark Weekend w Pabianicach, wróciłam do domu z Wisły. Od razu spróbowałam pobiegać troszkę szybciej, ale po górach nigdy nie jest to łatwe. Niemniej, uważam, że to najlepszy sposób, żeby się zregenerować i odmulić po przewyższeniach :D. Niestety nabawiłam się jakieś okropnej niestrawności, z którą do końca nie poradziłam sobie do biegu. A wiadomo, że bez współpracy brzucha nie ma biegania… Miałam też problem z lewą stopą, ale z tym szybko rozprawił się mój fizjo Szczepan Figat (Fizjoperfekt).

Brzuch był zdecydowanie największym zmartwieniem. Przez problemy nie byłam w stanie pobiegać dłużej niż 40 minut. Nie wyglądało to dobrze. Dieta lekkostrawna, tabletki (Nifuroksazyd, Laremid, Espumisan) – to wszystko sprawiło, że organizm zaczął zatrzymywać wodę i byłam przed biegiem mocno spuchnięta. Nie mogłam nic na to poradzić.

W sobotę zabrałam młodszego syna i pojechałam do Pabianic. Tam właśnie rozgrywano bieg 24h, również w randze Mistrzostw Polski. Bardzo kibicowałam Gosi Pazda-Pozorskiej. Wiedziałam, że spokojnie powinna rozprawić się dotychczasowym rekordem Patrycji Bereznowskiej, ale czytałam też o jej kłopotach przedstartowych. Gdy dowiedziałam się przed swoim niedzielnym startem, że Gosia rekord ustanowiła, dostałam dodatkowego kopa motywacyjnego!

Poza tym, tak wiele osób na mnie liczyło, choć pewnie nie spodziewali się, że w ogóle nie myślę o Rekordzie Polski, bo interesuje mnie wyłącznie rekord kontynentu;). A tak naprawdę chciałam mieć „6” z przodu. Zdecydowałam się biec tempem 4,10 (tempo 4,12 daje wynik 7:00,00). Na moje szczęście, podobny plan miało kilku panów, a przynajmniej tak deklarowali w swoich mediach społecznościowych. Liczyłam na nich!

Start zaplanowano na 8:00 w niedzielę 30 sierpnia 2020. Przez cały tydzień prognozy pogody straszyły upałami i duchotą. Tymczasem zmienił się front i przyszły burze i ulewne deszcze. Z jednej strony wielka ulga, ale przed biegiem praktycznie nie było szansy na zrobienie rozgrzewki, bo deszcz nie ustawał. To było dość frustrujące, najważniejsze jednak, że nie było gorąco… Ponoć średnia temperatura na biegu wyniosła 19s topni. Na pewno zaczynaliśmy przy 17-tu, przynajmniej tyle pokazywał termometr samochodowy;)

Trasa… psychicznie dla mnie dołująca. Jak wiecie uwielbiam góry i przestrzeń, a tu 1535 metrowa pętla w Parku w Pabianicach. Haha! Szit! Znowu jak chomik. Niby asfalt dobry, ale kałuże uzbierały się akurat po tej stronie, gdzie najefektywniej było biec. Mokre buty mi nie straszne, z tym że wiadomo, to większa szansa, że przytrafią się jakieś pęcherze. Wzięłam buty na zmianę, ale przy tak szybkim biegu, zmiana obuwia byłaby wielką stratą czasu. Zabezpieczyłam też zapasowy strój startowy (na wszelki wypadek, choć nie wiem jak, kiedy i po co miałabym się przebierać). Nabrałam jednak mnóstwo niepotrzebnych rzeczy, bo nie mam totalnie doświadczenia na takich imprezach. Dotychczas biegałam na biegach z punktu A do B. Poza bieżnią 400m, ale to wspomnienie wolałabym wymazać z głowy (jeszcze na samą myśl boli mnie lewa strona;)

Moimi rzeczami miał zajmować się debiutujący w tej roli support. Nie wiem kto był bardziej przerażony, ja czy dziewczyny (+Krzysztof), ale generalnie byliśmy zieloni. Na szczęście planowałam korzystać tylko z herbaty miętowej i żeli. Za krótki dystans, żeby spożywać jakieś stałe pokarmy. Na stoliku (który przynależał się od organizatora dla każdego zawodnika) rozłożyłam dużo różnych smakołyków, bo przecież nie byłam sama. Debiutowała też moja waleczna i ambitna zawodniczka Karolina Romańska. Nocowałyśmy razem u moich rodziców, także mogłyśmy przygotować wyżerkę;) Dziewczyny – Angelika i Oliwia, miały przede wszystkim dbać o zapas herbaty miętowej;) Tak, tak – to tego dnia była moja tajna broń. Plus 10 żeli Nutrend w zakręcanych tubkach, żebym mogła jedną spożywać przez 5-7 kilometrów. Po łyku, po łyku.

Leje.

Pada niebotycznie. Ma przestać koło 10-tej. A start za chwilę… Nie zrobiłam rozgrzewki i dopiero 10 minut przed wystrzałem zmieniłam ukochane klapki adilette na Adizero Boston Boost. Buty do zadań specjalnych. W zaje-cudownym odblaskowo różowym kolorze. Sznurówki na trzy supełki i byłam gotowa.
65 pętli… Jak ja się tego doliczę?

Start.

Przez pierwsze 50 kilometrów nic się nie dzieje 🙂 Biegniemy w 7 osób. Ja prowadzę, na zmianę z Piotrkiem Stachyrą. Kamil Leśniak co chwilę znika w kiblu i potem musi nas doganiać, ale ma powera Młody. Tylko miga się od prowadzenia. Cóż, taki urok, że faceci lubią za mną;)
Jest nudno. Jest cholernie nudno, a my jak w zegarku – pętla po 6,18-6,20. Poza pierwszymi trzema, które były wolniejsze, bo przecież byliśmy nierozgrzani. Biegnie się bez „floł”, ale nieźle. Jest grupa, to najważniejsze. Szkoda tylko, że ciągle musimy wymijać zawodników z 48h i wolniejszych ze 100 i 50km. Niektórzy nam ustępują, inni odskakują w ostatniej chwili, co i rusz kogoś potrącamy i wybijamy się z rytmu. To jedyne urozmaicenie. Poza tym pierwsze 50km kompletnie bez historii. I o to chodzi!!!

Pod tym linkiem zapis oficjalnych czasów: https://protimer.pl/bio/export/results_online/785/8089

Po pięćdziesiątce mój żołądek wymagał wizyty w toalecie. Tym samym grupa nam się rozbiła. Beze mnie chłopaki lecieli już każdy sobie;) Najpierw Piotr Stachyra atakował, ale osłabł i ostatecznie ukończył Mistrzostwa Polski na 4-tej pozycji. Zapomniałam też dodać, że przed naszą 7-ką biegł Litwin Aleksander Sorokin i Darek Nożyński. W pewnym momencie jednak Darek został sam. Kamil Leśniak poczuł krew i próbował go dogonić 😉

Trzymałam się planu – Rekord Europy. Na 80-tym kilometrze miałam tak duży zapas, że mogłam zwolnić. Nawet truchtać po 5,0min/km;) No, ale aż tak wolno nie biegłam, jednak zdecydowałam się odpuścić i bezpiecznie dowieźć wynik. „6” z przodu następnym razem. Bo już biegnąc myślałam, kiedy to się uda następnym razem wystartować;) :):) Czyli nie bolało, aż tak bardzo. Bolało zupełnie inaczej niż w górach. Moje łydki dostały niesamowicie w kość. Na szczęście stopy niosły idealnie. Brzuch przetrwał, ostatecznie tylko z 3 wizytami na stronie. Było bardzo OK.


Najgorzej wspominam ostatnie 7 okrążeń. Przyznam, że już miałam dość, że mi się nie chciało, że jakoś motywacja spadła. Szkoda, że nikt wtedy na mnie nie nakrzyczał i nie ponaglał. Hehe.

Dobiegłam.


Rekord Europy.
Rekord Polski.
7,04,36
Średnie tempo 4,14 min/km.
Zjedzone żele Nutrend: 8
Spalone kalorie: SzIT!!! Tylko 3382. Czemu tam mało???


Zmęczenie nie tak duże, jak się spodziewałam przed biegiem. Tylko te łydki, jak z kamienia. I cała przemoczona.
Ale plan wykonany!!!!
Dziękuję!

1. SOROKIN ALEKSANDR CityZen Vilnius Athletics 6:43:13
2. (1 Mistrzostwa Polski)NOŻYŃSKI DARIUSZ RK ATHLETICS 6:54:17
3. (2 MP)LEŚNIAK KAMIL SALCO GARMIN TEAM 6:55:35
4. (3 MP) PIOTROWSKI ANDRZEJ WKS WAWEL 7:01:00
5. (1 MP KOBIETY) STELMACH DOMINIKA RK ATHLETICS 7:04:36
6. STACHYRA PIOTR Piast Głogów 7:15:05
7. JENDRYCH ARTUR AZS UMCS Lublin 7:24:09
8. NIEDŹWIADEK KAMIL AZS AWF Warszawa 8:09:43
9. BARAN WOJTEK Oknoplast Running Team 8:11:36
10. (2 MP KOBIETY) ZIÓŁEK MAGDALENA Olej Running Team 8:23:30
11. (3 MP KOBIETY) MILENA GRABSKA-GRZEGORCZYK UKS Azymut Pabianice 8:31:07

Po biegu jeszcze przejścia z kontrolą antydopingową. Masakra. Nie przyjechali do Parku, mieli przyjechać do domu moich rodziców wieczorem, ale do 24:00 się nie doczekałam i poszłam w końcu spać. Rano, pierwsza wersja brzmiała, że mam sama jechać do laboratorium do Warszawy… Absurd. W końcu przyjechali. Kurtyna.